wtorek, 22 września 2015

Prolog: Jezioro Dusz


Trzysta tysięcy kilometrów, 
które promień światła przebiega w ciągu sekundy, 
to tempo istnie ślimacze w porównaniu z prędkością, 
z jaką czas teraźniejszy zamienia się w przeszły.
 Jean Giena 

Rok 1956

Stanęła na brzegu. Łagodne fale obmywały jej małe stópki kojącym chłodem. W twarzy odbijały jej się ostatnie promienie zachodzącego słońca tworzące na horyzoncie czerwoną łunę, wyglądającą jakby ktoś chlusnął na niebo krwią. Cienie rzucane przez drzewa, otaczające jezioro, wydłużyły się i zaczynały stwarzać nader upiorne wrażenie. 
Mroczni rycerze pilnujący wód Ametystowego Jeziora. 
Lorę przerażali obrońcy, gdyż nigdy nie była pewna czy bronią jeziora przed ludźmi czy ludzi przed jeziorem. Czasami wyobrażała sobie jak późną nocą, gdy na granatowym niebie wisi sierpowaty księżyc, drzewa chylą się ku wodzie Ametystowego Jeziora,  a ono szepcze im swe sekrety. I wie, że nigdy nie zostaną one zdradzone, bo wraz z nadejściem dnia rycerze staną się na powrót zwykłymi drzewami jakich wokół na pęczki. 
Poczuła jak ktoś staje za jej plecami, a potem ciepła, koścista i pomarszczona ze starości dłoń, spoczęła na jej barku. Lora drgnęła jak wyrwana z transu. 
– Co się stało, dziadku? – spytała ostrożnym tonem, gdyż wyczuła w nim jakieś nieokreślone napięcie. Powietrze wokół zgęstniało, jakby nagle świat otulił płaszcz niewidzialnej, duszącej mgły. Umysł dziewięcioletniej dziewczynki zaczął płatać jej figla. Nagle zdawało jej się iż widzi na drugim krańcu jeziora coś wynurzającego się z wody. Coś przybierającego bardzo ludzki kształt. Istota była skryta w cieniu i Lora nie była w stanie stwierdzić jak dokładnie wygląda. Dostrzegała jedynie mglisty cień sylwetki, który jednak zaraz rozpłynął się na jej oczach zanikając przepędzany wiatrem. Lora zamrugała i przetarła z niedowierzaniem oczy. 
– Widziałaś go, prawda? – usłyszała poważny i nierzeczywiście spokojny głos dziadka. 
Ciężar w jej piersi przybrał na sile, a w gardle zaschło. Czyżby dziadek mówił o tej istocie z jeziora? Nie, niemożliwe. To tylko jej wybujała fantazja. Wpływ tego mistycznego miejsca owianego mgiełką tajemnicy. 
Czasami tak bywa, że takie miejsca mają dziwny wpływ na człowieka. Niekiedy nawet dorośli, dojrzali ludzie zapuszczający się w te strony odczuwają ciężar panującej tym miejscu dziwnej, swoistej atmosfery i zaczynają zauważać rzeczy, które w rzeczywistości nie istnieją. To obłe, zbliżone do ludzkich, kształty wychylające się zza drzewa, które znikają wraz z mrugnięciem oka, to osobliwy cień, rzucany jakby przez niewidzialną ścianę podążający za tobą z każdym krokiem, jednak, gdy na niego spojrzysz, aby przekonać się, że nie wariujesz rozmywa się i rozwiewa z wiatrem, jakby nigdy go tam nie było. 
Jest wiele miejsc, które przez swe odseparowanie od ludzkiej bytności zdziczały i zaczęły być uważane za nawiedzone. W rzeczywistości owe "nawiedzenie" było w ludzkim słowniku zmiennikiem zobrazowanego strachu. Nie ma człowieka, który stojąc pośród leśnego gąszczu, za jedynego towarzysza mając zgorzkniałego ze starości puchacza chwiejącego się na gałęzi, nie poczuł by choć delikatnego ukłucia strachu. To wystarczy, by niczym maleńka zapałka opadająca na benzynę uruchomić tryby maszynerii strachu zaszczepionej głęboko w naszej jaźni. Można powiedzieć, że to mechanizm obronny natury przed człowiekiem. Ostatnia deska ratunku drzew przed drwalami; jezior przed pompami; świata przed agonią...
– Nie musisz się obawiać, Loretto – przez kłębowisko myśli przedarł się głos dziadka. Lora spostrzegła, że kuca teraz u jej boku z dłońmi wspartymi na kolanach i bezdennym wzrokiem wpatruje się w krwisty horyzont.
– Oni nie chcą, abyś się ich bała. Pragną zrozumienia. A nikt ich nie rozumie…

Rok 1996

Gwiazdy rozsiane na niebie, niczym mistyczne łzy księżyca, strzępiły ciemność. Srebrzyste światło odbijało się od gładkiej, spokojnej tafli jeziora i mieniło się jakby woda była wysadzana diamentami. Las, który otaczał ciasnym kokonem wody jeziora milczał posępnie wyczekując poranka. Poranka, który miał nie nadejść.,
Tak jak przed wieloma laty stanęła na piaszczystej plaży Ametystowego Jeziora. Z zamkniętymi oczami i rozłożonymi rękami pozwalała by woda delikatnie i czule jak ręce kochanka ,pieściła jej stopy. Już nie czuła tego samego strachu i niepewności co kiedyś. Widząc statecznych, wolnych i jednocześnie zamkniętych, strażników przyległych do lśniącej wody, widziała wyłącznie swoje odbicie. Dziadek pouczał ją, aby nie bała się ich. Oni nie chcieli cię skrzywdzić, wyłącznie pragnęli by ktoś ich wysłuchał i pojął ich męki. Cierpienia, którym nigdy nie będzie końca. Owinięcie go wokół kokonu nieprzeniknionej mgły nie zmieni faktu jego istnienia.
Lora nie lubiła cierpienia. Cierpienie przypominało jej jak bardzo starała się stworzyć życie jakiego zawsze pragnęła, a jak bardzo różniło się od niego to jakie prowadziła. Świat przed nią, jego niezmienność i wciąż odtwarzanie w umyśle tych samych jego urywków sprawiało, że stawała się pusta i pozbawiona woli życia. Trwała w tej batalii tylko dla niewielkiej garstki ludzi, których darzyła, prawdziwą, szczerą miłością. Lecz w niedalekiej przyszłości miał nadejść kres jej potyczki. 
Czuła wypełniające jej pierś przyjemne, acz nieco drażliwe ciepło. Nie jak dotyk wełnianego swetra na skórze w chłodny zimowy poranek, ale też nie jak wsadzanie rąk do wrzącej wody. To było coś… pomiędzy. 
Mówią, że gdy nadchodzi dzień przeznaczenia wypełnia cię spokój, i choć nie wyzbywasz się wszystkich wątpliwości, to dziwne uczucie, którego nie możesz się pozbyć towarzyszy ci aż do ostatniej sekundy. Poniekąd to prawda, lecz nie pełna. To nie ułamek wątpliwości, zbyt łagodne określenie na targające człowiekiem obawy, strachy, demony. 
Lora była rozstrojona niczym gitara na garażowej wyprzedaży u Newtona. Ponieważ nadchodził koniec nie mogła powstrzymać strumienia myśli przepływających przez nią jak ładunek 500 volt. Ani spekulacji „co by było gdyby?”. 
Miała nawet skromną listę (nie zawierającą nawet połowy sytuacji, w których postąpiłaby inaczej).
1. Przeprosić Gigi za oderwanie zębami głowy jej lalce.
2. Nie umawiać się na randkę z Cody’em Spellmanem.
3. Iść na bal maturalny.
4. Powiedzieć Teddy Worth, że ma ładną sukienkę zamiast oblewać ją ponczem.
5. Iść na studia medyczne.
6. Nigdy nie wracać nad Jezioro Dusz...
Mogłaby tak w nieskończoność, wypełniając nawet luki pomiędzy powyższymi. Ale na cóż by się to zdało? Nie da się cofnąć czasu. Nie można jeszcze raz przeżyć życia. Nie można już naprawić błędów. Tak, nigdy nie można naprawić błędów. Tak skonstruowano mechanizm wszechświata, że nawet gdyby można było cofnąć się w czasie potknięć nigdy nie naprawisz. Tak wygląda prawdziwe życie. Na godzeniu się z losem, jaki paskudny by on nie był.
Zacisnęła skostniałe z zimna dłonie na połach materiału siwego kardiganu. Serce dygotało w jej klatce piersiowej rozpaczliwie błagając o pozwolenie na ucieczkę. 
„Już niedługo”, uspokajała je. 
Wiele by w tej chwili dała za choć jedno słowo otuchy, lecz nie mogła na to liczyć. Znalazła się niezwykle daleko od ludzi, którzy mogliby ją pocieszać i uspokajać miłymi półsłówkami. Została pozostawiana sama sobie. Samotna, otulona wodami jeziora, które zniszczyło jej życie. Lecz w pewien sposób, może i nadało mu sens.
Między drzewami pomknęły smugi wiatru. Gałęzie buntowniczo jęknęły, a liście zaszeleściły do animuszu. Przyroda tak rzadko opowiadała się za ludzkością. Lecz były wyjątki. Wyjątki takie ja Lora. 
– Witaj.
Ani drgnęła. Wciąż stała ze stopami po kostki w wodzie zwrócona ku bezkresowi leśnemu, lecz oczy otworzyła szeroko. Wyglądała jak osoba chora na Basedowa. W życiu chyba serce nie waliło jej tak mocno. Miała wrażenie iż mogłaby jego energią napędzić całą ziemię. 
Nie musisz się obawiać, Loretto.
I choć cała aż drżała od powstrzymywania pragnienia rzucenia okiem przez ramię trwała w miejscu kompletnie bezsilna i bezwolna. Sparaliżowana myślą o nieuniknionym. 
Zabij mnie. Zabij mnie, lecz nigdy w życiu nie pozbawisz mnie życia, posyłała tę myśl w stronę osobnika wystające za nią, jakby rzucała shurikenem. 
Nie odwróciła się nawet, gdy jego oddech omiótł jej nagą szyje. Róże i krew. Piękno i śmierć. Drżała nieskrępowanie powoli poddając się uczuciu błogiego spokoju, zerkając na majaczące w oddali podwoje upragnionej idylli. Umrze, i co z tego? W końcu każdy z nas jest martwy od dnia narodzin. 
Westchnęła cicho i pozwoliła łzą pociec po policzkach. Łzą tak bezsensownych jak te zabawnie rozsiane po niebie gwiazdy układające się w pas Oriona, mały wóz i wielki wóz. Płakała nie ze smutku, płakała, bo nie potrafiła inaczej wyrazić swych zawiłych uczuć. Ulgi, szczęścia, złości, wściekłości… Jakby wyjątkowo złośliwy złodziej skradł wszystkie emocje, wrzucił je do worka, a potem schował w głębi Lory. 
Gdy pasmo światła jednej z gwiazd padło na jej zroszone łzami policzki, palce mężczyzny musnęły jej gorącą twarz, ścierając je. 
– Kochana – szepnął złowieszczo, prawie jak morderca do swojej ofiary.
I wtedy się nie odwróciła. Stała jak wryta niczym jeden z drewnianych strażników.
Z niejaką trwogą uświadomiła sobie, że wiatr przestał dąć. Wszechświat wstrzymywał oddech przypatrując się rozwojowi wypadków. Istniały tylko dwie możliwości. I tylko jedna właściwa. 
– Wiem czemu mnie prosiłaś o przybycie – oświadczył ostrym głosem, który wbił się w jej duszę niczym sztylet. – Nie podoba mi się to, Loretto. 
– Mnie też, lecz to jedyne wyjście. Cały świat chyli się ku upadkowi, a nasze role zanikają. Nikt już nie pamięta kim naprawdę jesteśmy i jakich wartości broniliśmy. To musi się zmienić. Zanim nadejdzie najgorsze – jej głos załamał się na ostatnim słowie zdradzając jej wielkie przerażenie. 
Nastał moment milczenia podczas, którego zapadła decyzja. Nikt nie powiedział tego na głos, lecz Lora usłyszała jak w jej umyśle zamykają się nieodwracalnie pewne drzwi.
Zróbmy to. Zrób to w tej chwili, błagała. 
– To bardzo ekstremistyczna metoda działania, nie uważasz? – mruknął krzyżując ręce na piersi. Próbował stawiać opór, lecz niestety – sprawa była przegrana zanim jeszcze wypowiedział pierwsze słowo. Znał swą decyzję, swą lojalność wobec świata i ludzi, których kochał. Nie mógł nikogo narażać na niebezpieczeństwo. A aby tego dokonać istniała tylko jedno wyjście. Jedna droga. 
– Robię to co uważam za słuszne. Kiedyś powierzono mi zadanie. I choć większość z nas zapomniała o nim, ja jedna pamiętam. Muszę doprowadzić to do końca. 
– Rozumiem cię, ale wiedz, że tego nie popieram. Wycierpiałaś już dość i...
– To niczego nie zmienia. Każdy z nas cierpiał, niektórzy wciąż tkwią w głębokich studniach swych mąk. I tak będzie. To jest część naszego życia, naszego przeznaczenia. Nie zmienisz tego, więc zamilcz i po prostu zrób to. Muszę mieć pewność, że… wszystko potoczy się tak jak powinno. 
Zrozumiał. Choć sam był niebywale tym faktem zaskoczony zrozumiał. Patrzył na czarne, bujne włosy Lory i żałował, że wiele lat temu nie postąpił inaczej. Smutne, że życie czasami się kończy zanim naprawdę się zacznie. Umrzeć można na wiele sposobów. Słowo śmierć ma naprawdę szeroką gamę definicji, jest inaczej pojmowane przez różne osoby. Można żyć będąc martwym. Można oddychać bez duszy. Bez serca. Bez miłości i strachu. Można być, ale nie żyć. Można żyć, a nie być. 
– Bądź ostrożna, Loretto – szepnął z ustami przy jej uchu.
– Zawsze jestem.
Uśmiechnęła się szeroko na powrót zamykając oczy i rozkładając ramiona, jakby gotowała się do długiego lotu. 
„Anioł” przemknęło mu przez myśl „Prawdziwe anioły są zwyczajne. Prawdziwe anioły łatwo przeoczyć”.
Dłużej nie myśląc wyciągnął zza pasa miecz, który roziskrzył się niby jedna z tych gwiazd łypiących na parę kochanków nad Ametystowym Jeziorem. Strażnicy pilnie przyglądali się poczynaniom mężczyzny dzierżącego w swych smukłych dłoniach oręż. 
To takie proste, pomyślał chwilę przed tym zanim przeszył roziskrzonym, gwieździstym ostrzem pierś ukochanej.
Lora wciąż się uśmiechała, gdy wyszarpywał jej miecz z piersi. Gdy runęła w dół, martwa, zupełnie pozbawiona esencji życia, zabita ostrzem miecza należącym do swej jedynej prawdziwej miłości.
Ostrzem, które zaciskał wciąż w dłoniach, z żalem żegnając w myślach Ametystowe Jezioro, będące genezą całego zła i całego dobra jego życia. 
Ostrzem, które wyrzucił w górę jakby to było piórko i pozwolił mu zderzyć się z diamentową taflą. 
Ostrzem nie zbroczonym nawet kroplą krwi.
Drzewa zapłakały rozpaczliwie, gdy mężczyzna niby cień, zrównał się z leśnymi ostępami. A wszystkie gwiazdy na niebie zgasły zwiastując nadejście nowej ery. 

~~*~~

Takim oto prologiem chciałabym serdecznie was powitać, tych, którzy odważyli się przeczytać mój skromny prolog. Na początek zwierzę się wam z jednej rzeczy: to nie jest moje pierwsze podejście do blogowania. Ostatnie skończyło się brakiem weny i porzuceniem bloga - czyli kompletnym fiaskiem. Mam jednak nadzieję, że tym razem tak szybko się nie poddam. :) 
Bardzo długo wahałam się co do rozpoczęcia nowego opowiadania, a jeszcze dłużej przed opublikowaniem prologu. I wciąż nie jestem go w stu procentach pewna, ale zapewne nigdy tak nie będzie. Wiec publikuję je zanim przy próbie naprawienia zniszczę. xD
Informacje bardziej organizacyjne: 
1. Jakiekolwiek zaproszenia na wasze blogi proszę uprzejmie zostawiać w zakładce Chaos (z miłą chęcią zajrzę).
2. Zapraszam do Historii, gdzie kryje się mała zapowiedź, której rozwinięcie zacznę już od pierwszego rozdziału.
3. Rozdziały prawdopodobnie będę dodawać raz w miesiącu
4. Proszę o szczere komentarze. Zależy mi zarówno na dobrych słowach jak i na uzasadnionej krytyce. 

Dzięki wszystkim i pozdrawiam, 
Alessa :*